Wojna na słowa. Jak wygrać każdy spór
Autor: Redakcja
Książkę Roberta Mayera – doświadczonego adwokata i mediatora – pt. Wojna na słowa. Jak wygrać każdy spór czytać zaczęłam i… skończyłam. Choć wcale to nie było takie oczywiste. Po wielu kopniakach, które miały mnie mobilizować do czytania, dobrnęłam do ostatniej strony. Jednak cel osiągnęłam tylko dzięki dwóm moim zasadom: po pierwsze, zobowiązałam się napisać recenzję, po drugie, jak coś zaczynam, wewnętrzny imperatyw każe mi skończyć. Wspomniana pozycja to poradnik. W dodatku niczym niewyróżniający się spośród setek innych kurzących się na półkach księgarni. Ponieważ jej autorem jest Amerykanin, jest to typowo amerykański przekaz w stylu „ta książka odmieni całe twoje życie”, „przeczytaj ją, a nic nie będzie już takie samo”. Zresztą Mayer – z dużą pewnością siebie i zadufaniem – prosi odbiorców, aby napisali do niego, czy tak się stało. Z pochodzeniem autora wiąże się jeszcze to, że omawiany tekst jest osadzony w realiach i kulturze Stanów Zjednoczonych Ameryki. Wiele tu postaci ze świata polityki, mediów, sztuki, których Polak ma prawo nie znać. Dlatego przykłady mające obrazować pewne tezy są niezrozumiałe. Mayer albo nie kierował swojego poradnika do innych – niż amerykańscy – odbiorców (zatem po co było tłumaczyć tę pozycję?), albo założył, że USA to pępek świata i wszyscy muszą wiedzieć dokładnie, co się na tej szerokości geograficznej działo i dzieje. Jak to w typowym poradniku, wiele tu wypunktowanych zasad w stylu: „7 sposobów, jakimi sobie szkodzisz”, „6 ostrzeżeń dotyczących porozumienia”, „5 trików logicznych”, „5 kluczy do trudnych rozmów”. Wszystkie te „dekalogi” (w dodatku zawsze mnie zastanawia dlaczego akurat 7, lub 6, lub 5, lub inna liczba) to tzw. „prawdy objawione autorowi”. Choć czasem Mayer powołuje się na czyjeś wypowiedzi, wyniki badań, to nigdy nie podaje ich źródła, używa jedynie lakonicznych zwrotów „pewien profesor z… (i tu podaje – choć nie zawsze – instytucję, którą reprezentuje przywoływana anonimowa osoba). Tytuł pozycji sugeruje, że mowa będzie o sporach (wskazuje na to jeszcze stopka o autorze, który – jak już wspomniałam – jest adwokatem i mediatorem). Jednak z treści wynika, że „spór” dla narratora to ogólnie pojęta komunikacja, wystąpienie publiczne, mail, rozmowa telefoniczna, a nawet zebranie. Tak szerokie rozumienie tematu prowadzi do poruszania wielu różnych zagadnień. Biorąc pod uwagę, że treść poradnika zmieściła się na 250 stronach, poszczególne wątki potraktowane są bardzo pobieżnie. Dla kogoś, kto chce „liznąć” tematu, może i dobra pozycja, jednak osoby poszukujące ugruntowanej wiedzy odsyłam do rzetelnych podręczników. Tym bardziej że Mayer wywarza otwarte drzwi, omawia zagadnienia, które zostały zbadane i naukowo opisane. Jeśli chodzi o kompozycję, w poradniku znajduje się wiele przykładów, mających – jak się domyśliłam – popierać omawiane zasady, triki, sposoby, prawidła. Jednak są one ze sobą niepowiązane w logiczną całość. Jest to zbiór przypadkowych anegdot, faktów, dowcipów, które autor z zawiązanym oczami wyjmuje z worka i układa w sobie tylko znaną kompozycję. Autor, choć w zakamuflowany sposób nawiązuje do odkryć naukowych, to przede wszystkim odwołuje się do wewnętrznego centrum. Jednak – jak w przypadku innych teorii i przywoływanych terminów – nie wyjaśnia wyczerpująco tego pojęcia. Ogranicza się jedynie do uwagi, że jest to „poszukiwane przez starożytnych mistrzów dawanie sobie mocy”. Adwokat i mediator w procesie szeroko rozumianego sporu, czyli tytułowej „wojny na słowa” kieruje się właśnie wewnętrznym centrum i czytelnikom radzi to samo. I właściwie w tym miejscu zdradziłam całą tajemnicę poradnika. Podsumowując, Wojna na słowa. Jak wygrać każdy spór to układanka niepasujących do siebie puzzli (historyjek osadzonych w amerykańskich realiach) polana sosem wewnętrznego centrum. Nie polecam! Agnieszka Wiśniak